poniedziałek, 25 marca 2013

"Muzyka duszy" Terry Pratchett

 Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 320
Skąd: Biblioteka
Warto przeczytać: Zdecydowanie

Tę książkę chciałabym ochrzcić mianem alternatywnej historii rock'n'rolla! Każdy wie, że jak idzie wiosna to muzyka wychodzi na ulice, a w szczególności na place i jakoś wszystkim bardziej chce się pogować, a nawet rozwalić komuś na głowie gitarę. To jest właśnie historia takiej muzyki. Muzyki, która porusza dusze, wyzwala demony, sprawia, że ludzie tracą rozum, porywa ich wyżyma i odrzuca pustych, ale spełnionych i najszczęśliwszych na świecie. To tak trochę z autopsji, ponieważ rockowe koncerty to dla mnie jeden z lepszych sposobów ładowania baterii, mimo że potem nie mogę się ruszać przez tydzień. I nawet, przestawione kolano, brudne, podarte spodnie, podeptane buty, siniaki i cała reszta nie są w stanie popsuć tej zabawy!
Ale wracając do książki, nie tylko muzyka jest tu najważniejsza, jest też pewna wnuczka Śmierci, którą rodzice wychowali na zwykłą Susan i pewnie całe życie by nią była, gdyby Śmierć nagle nie zniknął, a Susan jako dziedziczka musiała go zastąpić. Więc ta całkiem niezwykła nastolatka, wyrwana ze swojego spokojnego życia, wyposażona w kosę i dosiadająca białego rumaka o jakże wdzięcznym imieniu - Pimpuś, ze Śmiercią Szczurów na jednym ramieniu i gadającym krukiem na drugim, postanawia wprowadzić do tego mistycznego zjawiska trochę logiki. Pierwsze zadanie jakie przed sobą stawia, to niedopuszczenie do śmierci całkiem przystojnego członka zupełnie nowej kapeli, jakiej a Ankh-Morpork jeszcze nie było. Ubiega ją muzyka, która sprawia, że Buddy zaczyna żyć tylko nią, a wraz z nim cały Świat Dysku. 
Grupa z Wykrokiem nie gra muzyki, to muzyka gra na Grupie z Wykrokiem i żaden inny powstały na kanwie ich popularności zespół nie może im dorównać, nic więc dziwnego, że cichcem pojawia się przy nich pewien wietrzący interes jegomość nazwiskiem Gardło Sobie Podrzynam Dibbler.
Magia muzyki nie ominęła również czarodziejów,  nie dość, że pokupowali gitary, ponabijali ćwiekami skórzane płaszcze to jeszcze studenci wymyślili pudełko, które chwyta tę niezwykłą muzykę.
Ach! Jest jeszcze Śmierć, absolutnie najcudowniejsza pratchettowska postać, która za każdym razem, niezmiennie sprowadza na moja twarz uśmiech. Czemu się zagubił? On po prostu chce zapomnieć, a że pamięta i to co jeszcze się nie wydarzyło jego misja chyba jest narażona na niepowodzenie. 
Niesamowity przekrój postaci, pokazuje, że jak zwykle autor uraczy nas powieścią wielowątkową i w swoim stylu. Prześmiewcze traktowanie całego tego muzycznego światka, nowych zespołów, ich fanów na śmierć i życie, bardzo trafione. 
Książka nie jest z tych lekkich i pełnych akcji, szczerze mówiąc fabuła trochę się ciągnie, a historia jest pełna nieścisłości. Nie umniejsza to jednak przyjemności z czytania. Pratchett nigdy mnie nie zawodzi, za każdym razem lektura jego powieści nastraja mnie pozytywnie.  To może na koniec jeden z zabawniejszych cytatów z "Muzyki duszy":

 „Zajmijcie się czymś pożytecznym i znajdźcie kwestora - polecił surowo Ridcully. - Kazałbym wam się wytłumaczyć rano władzom uniwersytetu, ale niestety, to wy jesteście władzami uniwersytetu...”

Pozdrawiam słonecznie (bo jeszcze nie wiosennie) Monika

Książka przeczytana w ramach wyzwania "Czytam fantastykę"

2 komentarze: